The Last Sitting


The Last Supper, czyli Ostatniej Wieczerzy Leonardo da Vinci nie trzeba nikomu przedstawiać. To wybitne malowidło ścienne od setek lat zachwyca pasjonatów sztuki. 

Zaczynam od tego, bo sesja zdjęciowa, o której chcę Wam dzisiaj opowiedzieć nazwana została przez fotografa Berta Sterna “The Last Sitting”.

Ostatnie spotkanie? Dlaczego aspiruje do miana równie ikonicznego dzieła? 


The Bert Stern, czyli czołowy fotograf połowy XX wieku


W latach 50 i 60 ubiegłego wieku istniało kilku fotografów, których nazwiska nie trzeba było nikomu przedstawiać, a największe gwiazdy marzyły o pozowaniu przed ich obiektywami. Takimi fotograficznymi gwiazdami był chociażby Richard Avedon (na moim instagramie znajdziecie obszerne wyróżnione stories o jego twórczości) czy też Irving Penn. 

MIŁOŚĆ ZACZĘŁA SIĘ OD OKŁADKI IRVINGA PENNA.


Bert Stern urodził się 3 października 1929 na Brooklynie w Nowym Jorku. Był synem żydowskich imigrantów. Jego miłość do fotografii obudziła się w nim bardzo wcześnie, a to za sprawą fotografii okładkowej Irvinga Penna. Młody Bert nie wiedział jeszcze wtedy, że w dorosłym życiu to właśnie wielki Penn stanie przed jego obiektywem. Na początku wojny w Korei został powołany do wojska, przydzielony do bazy w Japonii gdzie pracował jako fotograf i kamerzysta. Po powrocie do Stanów Stern podjął pracę w magazynie Look, w dziale pocztowym. Zaczął jednak tworzyć znajomości przyjaźnie, które w przyszłości pomogły mu w rozwoju jego kariery – zaprzyjaźnił się między innymi z Stanley’em Kubrickiem, jednym z najwybitniejszych i najbardziej wpływowych twórców w historii kina. 


Sukces zaczął się od kieliszka. 


W 1955 roku 24-letni fotograf otrzymał zlecenie stworzenia kampanii wódki Smirnoff, która dopiero wchodziła na amerykański rynek. Bert wiedział od razu co chce stworzyć, obraz powstał w jego umyśle na długo przed wykonaniem ikonicznego zdjęcia. 

Reklama przedstawiała uwodzicielskie ujęcia kieliszka do martini zestawionego z egipską piramidą. Piramida, odwrócona w szkle i płynie, magiczne światło i prostota zdjęcia zrewolucjonizowały rynek fotografii komercyjnej. Był to początek świetlanej, ponad 50-letniej kariery. 


Przed Sternem stanęły największe gwiazdy tamtych lat. 


Szybko okazało się, że twórczość Sterna odróżnia się od dzieł jemu współczesnych, a to dlatego, że dla Berta w fotografii najważniejsze były emocje modelek. 

“To co sprawia, że modelka jest wspaniała, to jej pragnienia, jej potrzeby. Fotografowanie pożądania jest ekscytujące”. 

Był autorem ikonicznego zdjęcia Elizabeth Taylor, fotografował Audrey Hebpern w kampani Givenchy, Brifette Bardot czy Marlona Brando, Sophie Loren i Twiggy, ale także Kate Moss i Naomi Campbell. 

Bert zrobił ostatnie zdjęcia Marilyn Monroe, zaledwie 6 tygodni przed jej tragiczną śmiercią. Przez kilka dni zrobił ponad dwa tysiące ujęć – emocjonalnych, niepohamowanych, prawdziwych. Uwiecznił całą istotę Marilyn – tę dziecięcą i kobiecą, ulotną


Dlaczego Stern spotkał się z Monroe? 


Stern zobaczył Marilyn po raz pierwszy w 1955 r. na przyjęciu na Manhattanie. Wspominał ten moment słowami: “Po prostu na nią spojrzałam. Stała w świetle, otoczona wieloma mężczyznami. Nie miałem odwagi do niej podejść, porozmawiać. Ale dostrzegłem jej wyjątkowość.” 7 lat później, jako wzięty fotograf Stern miał z Vogue’iem kontrakt, który pozwalał mu na wykorzystanie 8 stron magazynu w taki sposób jaki chciał. A wtedy, w roku 1962 chciał Marilyn. Co ciekawe, do tego momentu seksbomba ani razu nie pojawiła się na łamach tego prestiżowego magazynu. Stern uważał też, że wciąż nie zostało wykonane to jedno, najważniejsze zdjęcie gwiazdy. Chciał zostać jego autorem. 


Hotel Bel-Air i skrzynka Dom Perignon z 1953.


Późnym czerwcowym popołudniem 1962 roku Marilyn Monroe przybyła do hotelu Bel-Air w Los Angeles — sama, z pięciogodzinnym opóźnieniem, gotowa by zmyć makijaż, zdjąć ubranie i pozbyć się zahamowań przed kamerą legendarnego fotografa Berta Sterna.  On natomiast, jak pisał w swojej książce “przygotowywał się na przybycie Marilyn jak kochanek, a jednak był tam po to by robić zdjęcia. Nie po to by wziąć ją w ramiona, ale by zmienić ją w kolory, płaszczyzny i kształty, a ostatecznie w obraz na wydrukowanej stronie magazynu.”  Podczas pierwszej, 12-godzinnej sesji powstały zmysłowe zdjęcia Monroe okrytej jedynie przezroczystymi szalami przyniesionymi przez fotografa z szafy Vogue’a. Wiedział, że proponowanie Marilyn tak odważnej sesji było ryzykowne. Gwiazda zapytała wtedy swojego stylistę, co o tym myśli, a Bert wspominał: „Wiedziałem, że w tym momencie moje życie jest w jego rękach. Że gdyby powiedział “nie waż się”, nigdy nie zrobilibyśmy tych zdjęć.”

Na szczęście dla Berta stylista powiedział, że to „boski i wspaniały” pomysł, czego efektem była wielogodzinna praca z Normą Jeane. Zdjęcia robili bowiem przez całą noc, aż do wczesnych godzin porannych. Ekipa na planie była już wykończona i rozdrażniona. To wtedy Stern kazał wszystkim wyjść, by mógł samodzielnie fotografować Marilyn. Tak z kolei powstały kultowe ujęcia Monroe w białej pościeli.


Alexander Liberman, edytor zdjęć w Vogue’u, choć uwielbiał zdjęcia z szalikami, poprosił Berta, aby zrobił więcej czarno-białych zdjęć, aby lepiej pasowały do klimatu magazynu. Ten bez zastanowienia zaaranżował kolejną sesję, która trwała 3 pełne dni, ponownie w Bel-Air, tym razem w bungalowie numer 96. Wtedy, w welurowej sukni od Christiana Diora ukazała swoją dojrzałą kobiecość, a zarazem kruchość, która miała już niedługo doprowadzić do wielkiej tragedii. 


Zdjęcia z pomarańczowym X na twarzy Marilyn Monroe. O co w tym chodzi? 


Po zakończeniu zdjęć Bert wysłał stykówki i negatywy do Vogue’a i Marilyn. Vogue dokonał własnej selekcji, a Marilyn odesłała te, których nie chciała opublikować z pomarańczowymi krzyżykami i zadrapaniami zrobionymi spinką do włosów. Stern wyznaje w swojej książce. „Ona nie tylko wydrapała moje zdjęcia, ale wydrapywała sama siebie”. To zachowanie mogło świadczyć o niestabilności gwiazdy i zwiastować nadchodzące wydarzenia. Zdjęcia, które Marilyn odrzuciła są magnetyczne, wyjątkowe i stały się jej kultowymi portretami. Zwracają też uwagę na to, że nawet te osoby, które uważamy za idealne mają swoje kompleksy, nie zdają sobie sprawy z siły swojej urody i osobowości. Marilyn nie miała pojęcia, jaka była oszałamiająca. Na tych zdjęciach widać kobietę, która była wszystkim dla wszystkich, ale niczym dla siebie… 

Magazyn ukazał się już po śmierci Monroe.


Na wieść o śmierci gwiazdy Vogue nie zmienił wybranych fotografii, a całość ukazała się w niezmienionej formie. Dodane zostało otwarcie, które brzmiało: 

“Wiadomość o śmierci Marilyn Monroe pojawiła się w chwili, gdy ten numer Vogue trafił już do druku. Po pierwszym szoku, jakim była tragedia, zastanawialiśmy się, czy technicznie możliwe jest usunięcie stron z form drukarskich. A potem, gdy czekaliśmy na odpowiedź z naszych drukarni i tak postanowiliśmy opublikować te zdjęcia, ponieważ były to chyba jedyne zdjęcia “nowej Marilyn Monroe” – Marilyn, która na zewnątrz ukazywała elegancję i smak, wskazując na jej cudowną dojrzałość , transformację w niezwykle piękną, głęboko poruszającą młodą kobietę”.